Pączki i poncz w gronie najbliższych, wizyta w restauracji, śpiewy wokół fontanny Neptuna na Nowym Targu czy gromkie życzenia Prosit Neujahr! pod ratuszem – pomysłów na obchodzenie sylwestra było wiele. Niektóre z nich nie były mile widziane przez szanujące porządek i spokój mieszczaństwo. Nie raz, nie dwa zabawę musieli przerywać policjanci.

Według starych kronik pierwszy dzień roku był we Wrocławiu zarazem najbardziej eleganckim. Jeszcze pod koniec XVIII w. utrzymywała się w nadodrzańskim mieście tradycja tzw. przejażdżek noworocznych, podczas których co zamożniejsi mieszczanie przyodziewali najbardziej luksusowe stroje, a swoje powozy przyozdabiali tygrysimi skórami czy innymi wykwintnymi okryciami i tak w wolnym tempie przemierzali ulice Wrocławia, odwiedzając najznamienitsze domostwa, pozdrawiając gospodarzy. Był to jedyny dzień w roku, gdy bez skrupułów można było się pokazać innym, nie będąc posądzonym o przechwałki. Zwyczaj ten można było spotkać jeszcze w pierwszych latach XIX stulecia. Tak wyglądała rozrywka wyższych sfer – w końcu wówczas tylko nielicznych stać było na własny pojazd. Po za tym, bogaci mieszczanie, choć brzmi to może nieco brutalnie, nie mieli ochoty spędzać tego wyjątkowego dnia wspólnie z biedotą.

Z kolei wrocławski lud kierował swoje kroki ku Odrze. W latach 90. XVIII w. po raz pierwszy na jej zamarzniętej tafli w okolicy wyspy Piaskowej ustawiano karuzelę. Z początku było to dość proste urządzenie – obracający się słup z przytwierdzonymi doń wspornikami, na końcu których podwieszone były drewniane konie oraz sanie sunące po lodzie. Za dziesięć obrotów płaciło się jeden srebrny grosz. Z czasem karuzele na lodzie zyskiwały coraz bardziej skomplikowaną formę. Pewien karczmarz ze Starych Szczytnik wraz z drugim z Rakowca zlecili wykonanie karuzeli mechanicznej z ośmioma ramionami ozdobionymi saniami oraz tapicerowanymi konikami. Średnica karuzeli spoczywającej na zamarzniętej wodzie sięgała 25 metrów. Mechanizm wprawiała w ruch siódemka mocnych koni, która dodatkowo uruchamiała katarynkę, wygrywającą, jak to określano, turecką muzykę. Dzieci za odpowiednio niższą opłatą mogły korzystać z mniejszych urządzeń, poruszanych przez ludzi.

Zresztą przejażdżki po zamarzniętej Odrze cieszyły się sporą popularnością jeszcze przez następne dziesięciolecia, chociaż nie były one ściśle związane z obchodzeniem Nowego roku. W 1840 r. właściciel pierwszych omnibusów konnych we Wrocławiu – Conrad Kißling – urządzał w ostatnich dniach grudnia oraz pierwszych stycznia specjalne kursy saniami po Odrze do Dąbia, a nawet do Trestna.



„Poezja sylwestrowej nocy tkwiła w ponczu i pączkach”

A jak wyglądał sylwester? Wbrew pozorom dawne świętowanie miało wiele wspólnych elementów z dzisiejszym. Wrocławianie albo organizowali przyjęcia dla rodziny i znajomych albo wybierali się do restauracji – wiele z nich Nowy Rok witało jednak na ulicach i placach, przede wszystkim na Rynku i Nowym Targu. Grzegorz Sobel – autor książki Przy wrocławskim stole, przy której czytaniu cieknie ślinka – zaznacza, że podstawą wrocławskiego sylwestra były pączki (najlepiej tradycyjne miejscowe, wypełnione musem śliwkowym z nutą cynamonu), faworki, a także poncz oraz kruszon. Poncz własnej roboty serwowano w eleganckich wazach, a następnie chochelkami przelewano do wysokich szklanek. Wśród różnych rodzajów tego napitku wymienić można poncz angielski na bazie cukru, cytryny, rumu i koniaku z dodatkiem gałki muszkatołowej lub poncz o wdzięcznej nazwie „Wyznanie miłości”. Musiał być to zaiste eliksir, po którym nabierało się odwagę do zwierzeń, bo do jego przyrządzenia używano, oprócz dobrej czarnej herbaty, cukru, cytryny, pomarańczy, wanilii, a także całej mieszanki różnych gatunków trunków: maraschino, półsłodkiego czerwonego wino, medocu, madery oraz araku. Zabawę sylwestrową rozpoczynał podawany wieczorem obiad. Wśród potraw spotkać można było m.in. karpia w czerwonym winie, sałatki ze śledzia, pieczeń sarnią z duszonymi jabłkami oraz aromatyczną zupę z dzikiej róży. Jako deser wrocławianie podawali kluski makowe lub śląski przysmak o prostych składnikach: kawałki pszennej bułki posypane cukrem i polane śmietaną oraz gotowaną masą makową.



Dzikie wrzaski pod Jurkiem z Widłami

Tak jak obecnie Rynek gromadzi w sylwestrowy wieczór tysiące wrocławian, tak i dawniej tłumy wylegały na ulice i place, by tam wspólnie witać Nowy Rok. Trzeba dodać, że w okresie świątecznym centrum Wrocławia było pięknie udekorowane choinkami, jak np. pl. Solny. Wiele fasad i witryn sklepowych w ciągu głównych ulic Świdnickiej, Oławskiej, św. Mikołaja również ozdabiano świątecznymi motywami – gwiazdami czy bombkami.

Miejscem jednoznacznie kojarzonym z sylwestrem, obok Rynku i ul. Świdnickiej, był Nowy Targ – niegdyś otoczony malowniczymi kamieniczkami, które nie przetrwały niestety tragicznego w skutkach oblężenia Festung Breslau w 1945 roku. Z placu zniknęła także najsłynniejsza wrocławska fontanna. Barokowy, piaskowcowy wodotrysk prezentował się nad wyraz okazale – dwie kamienne syreny oraz dwóch trytonów podtrzymywało cztery muszle, ponad którymi na postumencie stał na delfinach mitologiczny bóg mórz Neptun. Niektórych może dziwić postać Posejdona we Wrocławiu, kilkaset kilometrów od morza, a jednak był to bardzo wdzięczny temat dla wielu dolnośląskich fontann w XVIII wieku. Kojarzył się on z wodą, a dodatkowo przypominał także o zamorskich kontaktach handlowych mieszczaństwa wrocławskiego. Gdy Neptun stanął na Nowym Targu w 1732 r. budził powszechną grozę. Był utożsamiany z diabłem, a za sprawą sporej powierzchni nieprzyodzianego ciała oskarżano go o nieobyczajność. Z tego powodu morskie bóstwo padało częstym celem wybryków chuligańskich. Pomimo że fontanna była otoczona ogrodzeniem, władze miejskie musiały zatrudnić stróża nocnego do jej pilnowania. Wrocławianom nie przypadł do gustu ponadto atrybut Posejdona, trójząb, który ówczesnym przypominał widły do przerzucania gnoju. Stąd prawdopodobnie pochodziło popularne przezwisko pomnika: Jurek z widłami. Podczas renowacji w 1. połowie XIX w. rzeczony przedmiot został wymieniony, na złocony i wzorowany na antycznym. Wówczas zresztą mitologiczna postać boga mórz straciła dawne negatywny konotacje, a nawet zyskała wśród wrocławian sympatię, stając się jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta.

W tym okresie jednym z bardziej charakterystycznych, a zarazem niezbyt eleganckich zwyczajów żegnania starego roku, były marsze sylwestrowe. Organizowano je właśnie na Nowym Targu, a słynna fontanna Neptuna zajmowała w nich centralny punkt. Marsze te polegały w zasadzie na dwóch czynnościach: spożywaniu (zbyt dużej ilości) alkoholu oraz hałasowaniu. Tego typu rozrywkę zakończono dekretem policyjnym w 1851 roku. Obwieszczenie urzędników policji wrocławskiej, które w przytaczanej już książce cytuje Grzegorz Sobel, zawiera relację z ostatniego takiego sylwestra w 1850 r.:

Zgodnie ze starym zwyczajem wokół Neptuna na Nowym Targu gromadziły się w noc sylwestrową liczne rzesze ludności, by witać radośnie i z hałasem nadejście Nowego Roku. Już w ubiegłych latach dochodziło przy tej okazji do wielu ekscesów, a obecni na placu policjanci byli obrzucali śnieżkami i lodem. Prezydium policji nie chciało występować przeciw tym organizowanym co roku zabawom mieszkańców, mając nadzieję, że ekscesy nie będą się powtarzać albo ich przebieg nie będzie zakłócał spokoju i porządku publicznego. Jednak oczekiwania się nie spełniły. Podczas ostatniej nocy sylwestrowej zebrały się na Nowym Targu tysiące ludzi, którzy nie tylko hałasowali w przeraźliwy sposób, ale też strzelali z pistoletów i puszczali głośne race. Wiele osób wspinało się na Neptuna i nowe ogrodzenia wokół drzew. Wyzywano przy tym obelżywie obecnych na placu policjantów i rzucano w nich śnieżkami i kamieniami. Jeden z nich został zraniony, innego przewrócono na ziemię, wytarzano w śniegu i pobito, zabrano mu hełm, a płaszcz podarto na strzępy. Policjant ten został też trzy razy uderzony w głowę. Policjanci musieli wezwać na pomoc uzbrojonych stróżów, aby usunąć rozrabiaków. W związku z tymi smutnymi doświadczeniami prezydium policji zakazuje wszystkich tego rodzaju zgromadzeń na Nowym Targu w przyszłości i przypomina ponownie, iż strzelanie z broni palnej bez zezwolenia władz jest zabronione pod groźbą kary pieniężnej od 5 do 20 talarów. [tłum. G. Sobel]

Chociaż dekret zlikwidował sylwestrowe marsze, to jednak tradycja niewyobrażalnego hałasowania, a także zamiłowanie do wdrapywania się na postumenty pomników wrocławianom, zostały we krwi jeszcze przez wiele dziesięcioleci. W sylwestrowy wieczór wrocławskie monumenty niejednokrotnie posiadały specjalną ochronę policji.



(Prawie) nowe stulecie

Wyjątkowym sylwestrem był ten w 1899 r. – w mniemaniu wielu mieszkańców stanowił on pożegnanie starego wieku. Nie chcąc wchodzić w polemikę, czy ówcześni mieli rację czy nie, warto przedstawić tamtą wyjątkową noc. A była ona… nie dość, że deszczowa, to jeszcze kompletnie rozczarowała wrocławian mało imponującą oprawą, a raczej jej brakiem.

Do godziny 22.00 główne ulice i place Starego Miasta nie były zbyt tłumnie odwiedzane. Już o godzinie 23.00 zostało wyłączone oświetlenie uliczne na ul. Świdnickiej oraz na Rynku, przez co pogrążyły się one w półmroku. Mieszkańcy liczyli na jakieś atrakcje w postaci odświętnej iluminacji lub tradycyjnej fanfary z ratuszowej wieży – ale nic takiego nie miało miejsca. Jak wspomina Breslauer Zeitung, jedynie dom handlowy Henel-Fuchs przygotował niespodziankę, w postaci podświetlonych okien, udekorowanych napisem Prosit Neujahr. Nie zawiedli mieszkańcy kamieniczek wokół Nowego Targu, którzy zgodnie z tradycją na sylwestrowy wieczór na wystawionych w oknach choinkach zaświecili świeczki, przydając malowniczemu placowi odświętnej atmosfery.

Od 23.00 wrocławianie zaczęli masowo wychodzić z domów i kierowali swoje kroki do restauracji i kawiarń. Przed północą dwa centralne miejsca – Rynek i Nowy Targ – były szczelnie wypełnione masą ludzi. Policjanci pilnowali porządku, stojąc niekiedy w kordonach, ale prasa nie zanotowała większych incydentów. O północy, gdy tylko zabrzmiało pierwsze uderzenie ratuszowego dzwonu, a zaraz po nim rozdźwięczały się dzwony kościoła św. Marii Magdaleny, ze wszystkich stron Rynku, okolicznych uliczek oraz oczywiście Nowego Targu, w niebo zaczął się wznosić potężny okrzyk Prosit Neujahr! (Szczęśliwego Nowego Roku), który wybrzmiewał jeszcze przez dobre pół godziny. Co ciekawe, relacjonujący sylwestra dziennikarz poczytnej gazety Breslauer Zeitung dziwił się, że tak rzadko słychać było życzenia Prosit Neujahrhundert! (Szczęśliwego nowego stulecia) – być może jednak świadomość we Wrocławiu, kiedy następuje przełom wieków, jednak była całkiem słuszna. Przyjrzyjmy się teraz jak inna gazeta – Schlesische Zeitung – opisywała ten wyjątkowy wieczór:

Tym razem noc sylwestrowa we Wrocławiu była o wiele bardziej ożywiona w porównaniu z poprzednimi latami. O wielu prywatnych przyjęciach oznajmiały liczne rzędy rozświetlonych okien, a muzyka, odgłos stukających się kieliszków i radosny zgiełk słychać było nawet na dole, na ulicy. Wyjątkowość tego wieczoru sylwestrowego przysporzyła szczególnej korzyści części dziecięcego świata. Niektóre z nich, które w sylwestra zawsze już o 8.00 albo 9.00 wieczór składają swoje życzenia noworoczne i maszerują do łóżek, tym razem mogły wytrwać „do nowego stulecia” i zapewne otrzymały w dodatku zwiększoną porcję ponczu. Z kolei wraz ze zbliżaniem się północy, pomimo zabłoconych trotuarów oraz dość lekkiego deszczu, ze wszystkich rejonów miasta ulicami płynął gęsty tłum ludzi do Rynku. Rychło zapełnił się on wielotysięcznym tłumem, który być może oczekiwał fanfar z wieży, być może jednak znajdował przyjemność akurat w tym, że wysłucha po prostu bicia naszego dzwonu ratuszowego oznajmiającego nadejście nowego stulecia. W międzyczasie deszcz zelżał i spowite lekką mgłą gwiazdy rzucały promienie na zmieszane w ciemnościach tłumy. Wtedy zabrzmiało pierwsze uderzenie ratuszowego zegara i okrzyk Prosit Neujahr! wyrwał się na raz z tysiąca gardeł i rozszedł się ulicami w dal, tak że przez kilka sekund można było sądzić, że słychać życzenia noworoczne całego miasta. W tym czasie także i inne zegary wieżowe zaczęły ogłaszać nowy wiek, a gdy to się skończyło, słychać było uroczyste bicie dzwonów kościelnych. Ich dostojne akordy mieszały się z okrzykami i wiwatami ludzi.

Następnie tłum na Rynku zaczął się rozpraszać we wszystkich kierunkach. Tak jak już przed północą, najbardziej ruchliwą była ul. Świdnicka, na której wydawało się, że zgiełkowi i hałasom nie było końca. Ludzie schodzili się z prywatnych przyjęć, lokali rozrywkowych, restauracji i kawiarń, aby wziąć udział w pełnych odgłosów zabawach na ulicy albo aby przynajmniej przypatrzeć się im; dorożki jeździły tak licznie, jak w dzień i cały ten zgiełk tworzył całkiem oryginalny i ciekawy widok. Trzeba było się przy tym liczyć z pewnym tłokiem, ściskiem i przepychaniem, ale nie było to tak nieprzyjemne jak nieokrzesane zachowanie niezliczonych mas nastoletnich uczniaków, a nawet chłopców w wieku szkolnym, którzy zgrajami ciągnęli się gęsiego ulicami z dzikim krzykiem, wyciem i gwizdem. Tradycja ostatnich lat – zbieranie się pod pomnikiem cesarza Wilhelma [przy ul. Świdnickiej] – w tym roku została przerwana. Przyczyną mógł być fakt, że wokół pomnika zostały ustawione brygady policyjne, jednak wyłącznie do ochrony samego monumentu, gdyż przed rokiem kilku nad wyraz odważnych śmiałków próbowało wspiąć się na marmurowe figury i teraz – w związku z wydarzeniami w Berlinie – uznano za wskazane podjęcie pewnych środków ostrożności. Z kolei na Nowym Targu znowu o północy liczne rzesze ludzi zebrały się do wspólnego śpiewu, aby nowe stulecie przywitać zwykłymi okrzykami, ale także obrzydliwym wrzaskiem i gwizdem.

Lokale, w których naturalnie zazwyczaj odbywały się głupawe imprezy, były do tego stopnia przepełnione, że dla przykładu jedna z większych kawiarń była całkiem zamknięta, a nowych gości wpuszczano partiami jedynie od czasu do czasu. Około godziny 0.45 znów pojawił się lekki deszcz i zgiełk oraz tłum nieco zelżały, ale niestrudzeni goście roili się jeszcze aż do wczesnych godzin porannych, kiedy to wciąż nazbyt głośne Prosit Neujahr! rozbrzmiewało raz po raz na dalekich przedmieściach aż po samą sypialnię. Uporczywi goście sylwestrowi, którzy kontynuowali witanie Nowego Roku aż do czwartej godziny rano, zostali w drodze do domu gruntownie odświeżeni przez dość obfitą ulewę [tłum. T. Sielicki].

Nazajutrz w pierwszy dzień stulecia – jak zdecydowały władze państwowe i kościelne – rozpoczęto oficjalne uroczystości przywitania nowego wieku. O godzinie 7.00 rano miasto czekała pobudka – wojskowa parada pod przewodnictwem orkiestr wojskowych 11. pułku grenadierów oraz 51. pułku piechoty ruszyła z odwachu przy ul. Świdnickiej (obecnie kawiarnia „Borówka”) i przemaszerowała przez pl. Wolności, ul. Zamkową, pl. Solny, Rynek, ul. Świdnicką, Promenadę Staromiejską, ul. Krupniczą, pl. Bohaterów Getta z powrotem do odwachu. Następnie miały miejsce dwa nabożeństwa: o 9.30 w kościele św. Krzyża dla katolików, a o godz. 11.00 w kościele św. Barbary dla ewangelików. O godzinie 13.00 przed Pałacem Królewskim na pl. Wolności oddano 101 salw armatnich. A jednak ulice Wrocławia były tego przedpołudnia nad wyraz opustoszałe. Nad miastem wisiała ciężka atmosfera kaca, spowodowana następstwami sylwestrowego ponczu – takie przemyślenia zawarł jeden z redaktorów Breslauer Zeitung.

Wojenna zaduma

Wybuch I wojny światowej diametralnie odmienił nastroje społeczne we Wrocławiu. Sylwester 1914 r. był nad wyraz skromnym wydarzeniem. Cichy sylwester, sylwester wojenny – pisała o nim wrocławska prasa. W tym czasie myśli ówczesnych wrocławian związane były z armią cesarską prowadzącą ciężkie walki na dwóch frontach, bliskimi przebywającymi w okopach, a także strachem przed bezpośrednim zagrożeniem miasta ze strony armii rosyjskiej. Z tego powodu częściej wybierano świętowanie w gronie rodzinnym, chociaż także w różnego rodzaju lokalach ludzi nie brakowało. Korespondenci zauważyli jednak, że wspólne świętowanie nie było tak huczne, jak w poprzednich latach. Ruch na ulicach i placach był także zauważalnie mniejszy. Poza ul. Świdnicką trudno było spotkać tłumy. Schlesische Zeitung wspominała nawet, że ani Szermierzowi, ani Jurkowi z widłami nie groziło żadne niebezpieczeństwo. W związku z tym wyjątkowo nie przewidziano dla tych słynnych wrocławskich pomników ochrony policyjnej. Zresztą nie zanotowano wówczas większych incydentów. O północy witanie Nowego Roku rozpoczynano od odśpiewania hymnu i innych patriotycznych pieśni. Dopiero potem sięgnięto po konfetti oraz sylwestrowe papierowe czapeczki, które często również nie pozwalały zapomnieć o toczącej się wojnie, gdyż przypominały nakrycia głowy żołnierzy. Tradycyjne okrzyki Prosit Neujahr!, które zawsze dominowały o północy na wrocławskich ulicach, tym razem nie były tak głośne i zostały zagłuszone przez odświętne bicie dzwonów, których surowy głos w doniosłych tonach oznajmił Nowy Rok – jak opisywała Schlesische Zeitung.

Sylwester w cieniu tragedii

Po wojnie i po powojennym kryzysie wróciły dobre nastroje – Nowy Rok znów witano z rozmachem. W 1929 r. część wrocławian spędzała ten wyjątkowy wieczór w domu z kręgu rodzinnym i wśród przyjaciół, zajadając naleśniki oraz popijając poncz. Jak co roku część mieszkańców wybrała wizytę w restauracji, barze lub lokalu tanecznym. Hucznemu świętowaniu sylwestra pomogły zapewne polepszająca się sytuacja gospodarcza Republiki Weimarskiej oraz ogólny klimat szalonych lat dwudziestych. Tradycyjnie od godziny 23 wrocławianie wychodzili na ulice. Przede wszystkim na Rynku gromadziła się masa ludzi. Tam doszło do incydentu, gdy kilkusetosobowy tłum podrostków usiłował nawoływaniem oraz śnieżkami sprowokować stacjonujących przy pomniku króla Fryderyka Wilhelma III policjantów. Bezskutecznie – funkcjonariusze stali niewzruszeni. Celem młodzieży stały się zatem okna rynkowych domów towarowych oraz tramwajów. O północy na budynkach po obu stronach Rynku zaświecono napisy układające się w świąteczne życzenia. Oczywiście, tradycyjny okrzyk Prosit Neujahr! zagłuszył – jak za dawnych lat – bicie kościelnych dzwonów i fanfary wygrywane z ratuszowej wieży.

Tej nocy doszło jednak do tragedii – chociaż wydarzyło się to z dala od centrum metropolii. W słynnym Lunaparku przy ul. Rakowieckiej dwóch młodych robotników po wypiciu kilku sznapsów za dużo, odmówiło zapłaty i rozpoczęło awanturę. Próbę uspokojenia sytuacji wraz z jednym policjantem z okolicznego stałego posterunku podjął się sam zarządca – Johannes Lempner. Poskutkowało to jedynie eskalacją konfliktu, do którego dołączyli inni młodzieńcy używający w walce szklanych kufli oraz tradycyjnych burszowskich drewnianych lasek. W międzyczasie do zajścia dołączyło trzech kolejnych stróżów prawa, lecz także oni zostali otoczeni i znaleźli się pod ostrzałem latających krzeseł i kufli. W całym zamieszaniu obaj sprawcy w dyskretny sposób opuścili lokal, jednak szybko zostali dogonieni przez czujnego policjanta w randze starszego wachmistrza. Obaj rzucili się na niego i powalili na ziemię. W czasie szamotaniny funkcjonariusz sięgnął po broń i oddał strzał do jednego z napastników. Według relacji prasowej była to obrona konieczna spowodowana próbą odebrania broni oraz licznymi ciosami zadanymi przez napastników. Trafiony w pierś robotnik przebiegł jeszcze 20 metrów po czym padł bezwładnie na ziemię. Po kilkunastu minutach karetka zabrała go do szpitala oo. bonifratrów, gdzie nad ranem zmarł z powodu rozległych ran. Do uspokojenia nastrojów w Lunaparku i na ul. Rakowieckiej przybył zaś specjalny odział policji porządkowej. Z opisu z gazety wynika, że wydarzenia nocy sylwestrowej na Rakowcu miały podłoże chuligańskie i nie były związane z polityką. Pamiętać jednak trzeba, że w tym czasie także we Wrocławiu dochodziło do krwawych bójek na tle politycznym, w których naprzeciw siebie stawali głównie rosnący w siłę naziści oraz komuniści i socjaliści.

Jeśli Sylwester, to tylko z Neptunem

Na koniec wróćmy do postaci jednoznacznie kojarzonej we Wrocławiu z Sylwestrem – słynnego Neptuna, który dekorował barokową fontannę na środku Nowego Targu, a który był świadkiem wielu noworocznych toastów. Otóż wśród wrocławian utarł się pogląd, że w noc sylwestrową morskie bóstwo ożywało i miało jedyną w roku okazję zejść z postumentu. Gustav Roland w latach 40. XIX w. rokrocznie przygotowywał kilkustronicową opowiastkę, której narratorem był sam Jurek z Widłami. Dobrym słowem bądź szantażem skłaniał przypadkowych przechodniów do zajęcia na ten wieczór jego miejsca, a sam udawał się na spacer bądź przejażdżkę dorożką ulicami Wrocławia, komentując zmiany, jakie dokonały się w mieście przez mijający rok. Oto początek pierwszej z tych opowieści z roku 1840:

Oto stoję tu samotny i opuszczony, nędzy bóg wód, pośrodku Nowego Targu i chciałbym umrzeć ze zniechęcenia i z nudów. Towarzystwo moje za dnia nie należy do najszlachetniejszych. Woźnice oraz handlarze drewnem wypełniają mi uszy przekleństwami, handlarki z koszami na plecach i kucharki kłócą się przy mnie o pierwszeństwo, a swawolni chłopcy, którzy się na mnie gapią, szydzą ze mnie. A ja stoję tu unieruchomiony. Ja, poruszający ziemię Posejdon, nie mogę moim trójzębem, który ślepy lud ma za widły do gnoju, rozgromić przeciwnika! [tłum. T. Sielicki]

Ten krótki opis pozwala poczuć atmosferę Nowego Targu z połowy XIX w. – tak inną od dzisiejszej. Zniszczenie barokowej fontanny Neptuna w 1945 r. przyniosło Wrocławiowi niebagatelną stratę. Ostatnio pojawił się jednak cień szansy na jej odbudowę. Grupa wrocławian kochających swoje miasto i jego bogatą historię zaproponowała, aby na Nowym Targu został przywrócony ten słynny wodotrysk w swojej historycznej formie. Chociaż zabudowa dookoła placu zmieniła się, to jednak sam Neptun mógłby być nie lada atrakcją dla turystów maszerujących z Ostrowa Tumskiego do Rynku. Petycję w tej sprawie podpisało już prawie półtora tysiąca osób.

W dzisiejszych czasach, gdy tak wiele mówi się o rezygnacji z fajerwerków podczas Sylwestra, nawiązanie do dawnych wrocławskich tradycji także ma sens. Skoro musi być głośno, to może lepiej, aby Nowy Rok witały dzwony oraz wykrzykiwane przez tysiące gardeł życzenia: Szczęśliwego Nowego Roku! – także i my niniejszym pragniemy je Państwu złożyć.

Mariusz Kotkowski, Tomasz Sielicki



Tekst ukazał się pierwotnie w serwisie Wroclife 30 grudnia 2020 r.


Wybrana literatura:

H. Markgraf, Die Straßen Breslaus nach ihrer Geschichte und ihren Namen, Breslau 1896,

G. Roland, Des Gabeljürgen Rundgang durch Breslau in der Neujahrsnacht, Breslau 1840,

G. Roland, Vollständige Topographie von Breslau, Breslau 1840,

G. Sobel, Przy wrocławskim stole, Wrocław 2006,

„Breslauer General-Anzeiger”,

„Breslauer Neueste Nachrichten”,

„Breslauer Zeitung”,

„Schlesische Zeitung”.

Nasza druga książka już w sprzedaży. Tym razem autorzy zabierają nas na historyczny spacer wzdłuż nabrzeży Odry. Po drodze mijamy młyny i elektrownie wodne, dawne klasztory, urzędy, biblioteki, uczelnie czy fabryki. To gratka dla miłośników przedwojennego Wrocławia!

Historycy Mariusz Kotkowski i Tomasz Sielicki stworzyli album Miasto nad Odrą, do którego trafiło ponad 70 przedwojennych kart pocztowych. – Pochodzą one z naszych prywatnych zbiorów. Są wśród nich zarówno widokówki popularne, przedstawiające Ostrów Tumski czy Wyspę Piaskową, ale znajdziemy tu także prawdziwe rarytasy. Niektóre z nich publikujemy jako pierwsi – mówi Mariusz Kotkowski, prezes wydawnictwa Wrocławski Neptun. Ideą serii „Wrocław na dawnej pocztówce” jest ukazanie dziejów naszego miasta przy użyciu starych kart pocztowych. – Do książki wybieramy kartki stworzone różnymi technikami: litografii, fotografii czy światłodruku. Zależy nam na różnorodności – uzupełnia Tomasz Sielicki.

A co znajdziemy na kartach tego albumu? – To swoisty spacer wzdłuż Odry oraz Oławy, bo ta druga rzeka, chociaż w dużo mniejszym stopniu, także jest bohaterką naszej najnowszej książki – opowiada Kotkowski. Książka podzielona jest na siedem rozdziałów obejmujących kolejno: odrzańskie wyspy, gmachy użyteczności publicznej, młyny wodne, zakłady gospodarki komunalnej, zakłady przemysłowe, porty i stocznie oraz katastrofy naturalne. Wśród przedstawionych obiektów znajdziemy m.in. Uniwersytet Wrocławski, dawny szpital garnizonowy na Kępie Mieszczańskiej, szkołę ludową przy ul. Składowej czy starą i nową Rejencję, a więc dzisiejsze Muzeum Narodowe oraz Urząd Wojewódzki. Odwiedzimy fabrykę parkietów Pohlenza, wytwórnię mebli Kimbela czy zakład produkujący wodomierze Meineckego na Karłowicach.

Ostatni rozdział poświęcony jest niebezpiecznemu żywiołowi wody, przede wszystkim powodziom. – ku temu jest 120 rocznica największej przedwojennej powodzi, która nawiedziła Wrocław w lipcu 1903 r. Kataklizm ten został dobrze udokumentowany na wielu pocztówkach. Część z nich trafiła do naszego albumu – wyjaśnia Kotkowski. Każda kartka opatrzona jest obszernym opisem, który rozszerza zaprezentowany widok. – Staraliśmy się zawrzeć w tekstach różne ciekawostki, także cytaty z przedwojennej prasy, dzięki którym możemy poznać życie codzienne dawnego Wrocławia – mówi Sielicki. Książka ma charakter popularny.  – Chcemy przedstawiać historię miasta w sposób lekki. Album można otworzyć na dowolnej stronie, bo każda pocztówka to oddzielna opowieść. Wszystkie jednak stanowią spójną całość, której motywem przewodnim jest rzeka w mieście – zachęca autor.

Nasza druga książka – „Miasto nad Odrą” – autorstwa Mariusza Kotkowskiego i Tomasza Sielickiego właśnie się drukuje! Premiera 19 grudnia 2023 r. Zapraszamy do lektury już teraz!

Naszą pierwszą książkę „Tramwajem przez Wrocław” autorstwa Tomasza Sielickiego znajdą Państwo w księgarniach sieci „Świat Książki” na terenie aglomeracji wrocławskiej. To osiem sklepów, znajdujących się w centrach handlowych:



CH Borek,

CH Magnolia Park,

CH Ferio Gaj,

CH Korona,

CH Wroclavia,

CH Pasaż Grunwaldzki,

CH Galeria Dominikańska,

CH Bielany.

To była chyba najbardziej nietypowa premiera książki, jaka odbyła się we Wrocławiu! Miała miejsce w zabytkowym tramwaju, który w dodatku poprowadził sam autor. W wagonie panował tłok jak w godzinach szczytu! Cieszymy się, że temat przyciągnął tak wielu czytelników.

Najnowsza publikacja Tomasza Sielickiego „Tramwajem przez Wrocław” to album nietypowy. To raczej podróż po historii przedwojennego miasta i jego komunikacji miejskiej. Z okien tramwaju możemy zobaczyć miejsca doskonale nam znane, ale także te, które całkowicie zmieniły swój wygląd. – Niektóre pocztówki przedstawiają ulice, mosty czy place, a ruch miejski uwieczniono na nich przy okazji. Czasem jednak to tramwaj jest głównym bohaterem zdjęcia. Fotografie są tak wyraźne, że można dostrzec na nich szczegóły oznakowania czy wyposażenia. Przede wszystkim jednak zobaczymy codzienność wrocławskiej ulicy, której nieodłącznym elementem są pojazdy komunikacji miejskiej. Myślę, że każdy miłośnik starego Wrocławia, nie tylko transportu, znajdzie w książce coś interesującego. Wśród zaprezentowanych kartek znajdują się prawdziwe rarytasy, które nie były wcześniej publikowane – zachęca do czytania historyk Tomasz Sielicki.

Autor prezentuje w książce dzieje przedwojennej komunikacji miejskiej w nadodrzańskim mieście za pomocą obrazu oraz słowa. Na 70 pocztówkach zobaczymy tramwaje konne i elektryczne, ale także omnibusy, a nawet trolejbus, który kursował do podwrocławskiego wówczas Brochowa. Podpatrzymy pracę konduktorów i motorniczych w szykownych mundurach, dowiemy się, kiedy za nastawnikiem tramwaju pojawiła się pierwsza kobieta lub jakie towary transportowano wagonami tramwajowymi. Książkę można czytać jako całość, ale można też otworzyć ją na dowolnej stronie. – Może ktoś rozpozna swój dom, szkołę lub miejsce, które codziennie mija. Albo wręcz przeciwnie, na kartce znajdzie się całkciem nieznana okolica – mówi Sielicki.  Każda pocztówka to oddzielna historia opatrzona obszernym opisem zawierającym ciekawostki, anegdoty oraz cytaty z przedwojennej prasy codziennej. To wszystko dodaje książce niezwykłej atmosfery i kolorytu. Można niekiedy nawet przenieść się na chwilę sto lat wstecz i znaleźć się w scenerii pokazanej na ilustracji.

Książka trafia do księgarń w roku jubileuszowym. Okazją do jej wydania jest 130 rocznica uruchomienia we Wrocławiu pierwszych tramwajów elektrycznych. – Dnia 14 czerwca 1893 r. na ulice Wrocławia wyjechały pierwsze wagony napędzane energią elektryczną. Był to jeden z pierwszych przykładów tego środka transportu w dawnym Cesarstwie Niemieckim. Na terenie obecnej Polski to najstarszy system elektrycznych tramwajów – dodaje autor. Eksploatowała je prywatna spółka akcyjna Elektrische Straßenbahn Breslau (Wrocławskie Tramwaje Elektryczne), która swoją siedzibę w dawnej wsi Grabiszyn (wówczas Gräbschen). W książce zobaczymy, jak wyglądała dawna zajezdnia przy ul. Grabiszyńskiej, która do czasów obecnych zachowała się jedynie częściowo. Poznamy pierwsze wagony o napędzie elektrycznym – zarówno pasażerskie, jak i towarowe. Udamy się na wycieczkę na Rakowiec, gdzie dziś tramwaje już nie dojeżdżają.

Chociaż publikacja ma charakter popularno-naukowy, wydawnictwo zadbało o jej wysoki poziom merytoryczny. Książka przeszła przez dwie recenzje uznanych wrocławskich historyków.

Publikacja pt. Tramwajem przez dawny Wrocław – przygotowana przez dr. Tomasza Sielickiego – stanowi atrakcyjną hybrydę, łączącą zalety wydawnictwa albumowego i opracowania historycznego. (…) Należy docenić znakomite przygotowanie merytoryczne Autora, wielopłaszczyznowość przedstawienia, w tym dbałość o detal, zarazem przemyślany dobór ilustracji, które zostały sprzężone/zintegrowane z opisami. – fragment recenzji prof. Tomasza Przerwy, historyk, UWr.

Wrocław, jak każde duże europejskie miasto, utrwalił swą przeszłość na licznych kartach pocztowych wydawanych tak chętnie w XIX i I poł. XX wieku. Większość z zachowanych znajduje się w pilnie strzeżonych prywatnych kolekcjach. I to z nich wydobyte i powielone, stają się teraz podstawą serii „Wrocław na dawnej pocztówce”, która łączy w sobie urokliwe widoki miasta sprzed lat, z ciekawymi historiami z jego przeszłości. Pierwszy tom – „Tramwajem przez Wrocław”, to nie tylko barwna opowieść o konnych i elektrycznych wagonach mknących po szynach stolicy Dolnego Śląska, to też całe mnóstwo anegdot i szczególików, które wyszukał i zebrał Pierwszy Motorniczy Wrocławia – Tomasz Sielicki. Warto wsiąść do jego wagonu! – prof. Tomasz Głowiński, historyk, UWr.

Publikacja „Tramwajem przez Wrocław” to pierwsza książka nowego wydawnictwa Wrocławski Neptun. Jednym z założycieli jest sam autor – Tomasz Sielicki, który w ubiegłym roku dokonał sensacyjnego odkrycia. W przydworskim parku w Wielowsi Średniej pod Sycowem odnalazł barokową fontannę Neptuna, która od 1732 r. zdobiła wrocławski Nowy Targ. – To był niewątpliwie jeden z największych symboli przedwojennego Wrocławia. Nie mieliśmy wątpliwości, że właśnie on, poczciwy Jurek z widłami, będzie patronował naszemu wydawnictwu. Chcemy w ten sposób wskrzesić pamięć o tym słynnym zabytku – mówi Mariusz Kotkowski, współzałożyciel nowego wydawnictwa. Książka „Tramwajem przez Wrocław” rozpoczyna serię „Wrocław na dawnej pocztówce”. – Właśnie pochodzące z naszych kolekcji pocztówki, które gromadzimy od kilkunastu lat, posłużą nam do opowiedzenia dziejów dawnego nadodrzańskiego miasta. Każda publikacja będzie poświęcona jakiejś określonej tematyce. Właśnie szykujemy kolejną książkę, tym razem o Odrze i obiektach nad nią zlokalizowanych – dodaje Kotkowski.

A na razie na półki księgarń trafia album Tomasza Sielickiego o przedwojennej komunikacji miejskiej. Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić Państwa na pokład tramwaju lub omnibusu, by przenieść się sto lat wstecz i spojrzeć na nasze miasto z nieco innej perspektywy. Miłej podróży!

Fot. Michał Kwietniak

Kupując w naszym sklepie internetowym, mogą Państwo wybrać dostawę do domu lub wybranego paczkomatu (InPost). Do końca wakacji przesyłka jest w cenie książki, a więc 99 zł to całkowity koszt jednego egzemplarza wraz z opakowaniem oraz usługą kurierską.

Nasz sklep internetowy już działa. Mogą Państwo kupować książki bezpośrednio w naszym Wydawnictwie. Płatności realizowane są za pomocą platformy Przelewy24, także BLIKiem. Książki można zamawiać do domu lub paczkomatu (korzystamy z usług InPostu) lub odbierać osobiście na stoisuku kolekcjonerskim w DH Feniks (I piętro), po uprzednim potwierdzeniu przelewu (w tym celu prosimy o kontak pod numerem telefonu 601 346 026). Do końca wakacji koszty wysyłki wynoszą 0,00 zł.

Nasza pierwsza książka, album Tomasza Sielickiego Tramwajem przez Wrocław właśnie trafiła do księgarń. Publikację można kupić na razie na stoisku kolekcjonerskim w DH Feniks przy Rynku (1 piętro) oraz w księgarni „Pod Arkadami” przy ul. Świdnickiej 49. Niebawem rusza także sprzedaż internetowa. Zachęcamy do lektury!

Dziś zaczyna się kalendarzowe lato! A jak lato, to upały. Wszyscy szukamy cienia lub klimatyzowanego pomieszczenia. Alternatywą jest z pewnością wizyta na jednym z kilku działających w mieście kąpielisk. Nie inaczej było także w dziewiętnastowiecznym Wrocławiu. Ówcześni breslauerzy w upalne dni chętni korzystali głównie z licznych rzecznych basenów.

Pod koniec XIX w. jednym z nich było kąpielisko F. A. Straussa zwane także Kaiser Friedrich-Bad, które zlokalizowany było na rzece Oławie (na wysokości dzisiejszej remizy strażackiej przy ulicy Krakowskiej).


Pierwsze założenie w tym miejscu powstało z inicjatywy niejakiego Spritzera, prawdopodobnie już w latach 60. XX w. i z początku zgodnie z ówczesną surową obyczajowością składało się z ogrodzonych od siebie części przeznaczonych dla pań i panów oraz dwóch osobnych prostokątnych pomostów o wymiarach 30 na 5,9 m.  Przebieralnie i budynek administracyjny usytuowane były w budynkach wzdłuż prowadzącej do kompleksu Wiesenstrasse (ul. Młoda). Na basenie można było nie tylko zażywać kąpieli, lecz także uczyć się pływać, co miało budować hart ducha i tężyznę fizyczną pruskiej młodzieży. W 1873 r. część kąpieliska przeznaczona dla mężczyzn została otoczona od strony rzeki pomostem w kształcie podkowy, na części którego umieszczono przebieralnie. Autorem projektu i wykonawcą był zamieszkały w pobliżu mistrz murarski Joseph Morawe. W latach 80. XIX w. nowym właścicielem obiektu został Max Kerber, który w następnych latach dokonał rozbudowy zakładu, oraz prawdopodobnie zlecił także przebudowę pomostów. W 1899 r. na nabrzeżu powstał nowy budynek przebieralni.

Jak możemy zobaczyć na pięknej kartce litograficznej wydanej przez miejscowego przedsiębiorcę Paula Springera, na przełomie XIX i XX w. w czasach, gdy jej właścicielem był F. A. Strauss, posadowiona na beczkach niecka basenowa  posiadała pomost w kształcie podkowy, na którym znajdowały się przebieralnie oraz wieża zwieńczona hełmem z charakterystyczną flagą. Kolejnymi elementami była, wyposażona w trampolinę, wieża do skoków oraz odgrodzony od głównego kąpieliska basen dla nieumiejących pływać. Na początku XX w. właściciel kąpieliska podpisał z władzami szkolnymi umowę, na mocy której, we wtorki i w czwartki z kąpieli mogli korzystać bezpłatnie uczniowie wrocławskich szkół. W godzinach porannych od 8 do 10 pływały przedstawicielki płci pięknej, a następnie aż do godzin zamknięcia obiektu – chłopcy. W 1908 r. wspomniany Strauss zlecił mistrzom murarskim Ernstowi i Karlowi Isaakom kolejną rozbudowę i modernizację basenu. Kąpielisko z powodzeniem funkcjonowało do lat 20. XX w. W tym czasie było ono jednak nieco przestarzałe, a ostatecznie jego byt ekonomiczny został podkopany po stworzeniu rozlewiska Oławy i wytyczeniu w jego części dużego kąpieliska zwanego Ohle Strandbad. W kolejnych latach basen został rozebrany.


Tekst i pocztówka ze zbiorów Mariusza Kotkowskiego

W dniu wczorajszym przybliżyliśmy Państwu krótkie dzieje Wappenhofu. Dzisiaj przyszła kolej na położonego kilkaset metrów dalej jego równie świetnego konkurenta – etablissement Bürgersäle. Założenie powstało prawdopodobnie w kilku etapach w latach 80 i 90. XIX w. w miejscu starszego skromniejszego lokalu, o którym wiadomo, że jedną z jego atrakcji był tor kręglarski.

Najważniejszą częścią ukształtowanego kompleksu był budynek w kształcie literki L, który składał się z dwóch obszernych sal. Pierwsza z nich tzw. „wielka sala” miała: ponad 2000 m²powierzchni i pełniła funkcje taneczno-gastronomiczne. Podzielono ją w proporcjach 1/3 do 2/3 galerią muzyczną dla orkiestry. Wnętrze pomieszczenia zdobiła panorama Wiednia, co nawiązywało do słynnego wiedeńskiego Prateru. Przylegająca do niej mniejsza sala koncertowo-teatralna zwana także „gwiaździstą” miała powierzchnię ponad 800 m². Na wschodniej ścianie usytuowano półokrągłą scenę z kurtyną. Do sali od strony wschodniej przylegał przeszklony pawilon, w którym znajdowało się atelier fotograficzne, strzelnica oraz parowa karuzela także wzorowana na Praterze.

Pawilon połączony był z dwunastokątnym drewnianym hipodromem. Jednocześnie kompleks mógł przyjąć pod dachem ponad 6000 gości i dodatkowo 4000 w ogrodzie. W północnej części kompleksu usytuowano ogród z letnią sceną teatralną i muzyczną oraz urządzeniami służącymi rozrywce – 3 torami kręglarskimi, huśtawkami, zjeżdżalniami oraz karuzelami. Na pobliskiej Oławie znajdowała się przystań z wypożyczalnią sprzętu pływającego m. in., z łódeczkami i rowerami wodnymi.

Przez cały rok w mniejszej sali, a w cieplejszych miesiącach na scenie ogrodowej odbywały się przedstawienia muzyczne i teatralne, w których występowały znane zespoły i trupy. Kolejną atrakcją był tor wyścigów rowerowych o drewnianej nawierzchni. Chociaż był on mniejszy i posiadał niższą rangę od słynnego toru wyścigowego na Dąbiu, potrafił także przyciągnąć dobrych zawodników i sporą liczbę widzów, a pamiętać należy, że ówcześnie kolarstwo torowe należało do jednych z najbardziej efektownych i najpopularniejszych dyscyplin sportowych.

Bürgersäle mocno ucierpiał w czasie lipcowej powodzi w 1903 r. Ówczesne gazety donosiły o zrujnowanych urządzeniach stojących w ogrodzie, zalanych pomieszczeniach oraz o pływających w wodzie elementach toru kolarskiego. Wkrótce przybliżymy Państwu bardziej szczegółowo tego wydarzenia. Teraz zapraszamy do podziwiania wspaniałej litograficznej pocztówki znanego wydawcy A. Rademachera, na której możemy podziwiać opisane przez nas atrakcje kompleksu. Powiemy Państwu prywatnie, że chętnie spędzilibyśmy popołudnie w tym wspaniałym miejscu.